sobota, 23 lutego 2013

Czy psychoterapia zmienia mózg? cz. II

Pierwsze prace dotyczące fizjologii mózgu, a ściślej wpływu substancji chemicznych na przewodzenie impulsów w komórkach, przeprowadził wspomniany już Otto Loewi. 
Poddając serce żaby działaniu acetylocholiny, wykazał, że ta ma bezpośredni wpływ na przewodzenie nerwu błędnego (drażnionego przez badacza w trakcie eksperymentu), co skutkowało zmianą szybkości pracy serca. Dziś takie substancje, oddziałujące na połączenia nerwowe, nazywamy neurotransmiterami.
Oprócz neurotransmiterów wyróżniamy także hormony. To związki chemiczne wydzielane przez gruczoły lub tkanki układu hormonalnego. Ich funkcją jest regulacja czynności i modyfikacja cech strukturalnych tkanek leżących w pobliżu miejsca jego wydzielania lub oddalonych od tych miejsc, i do których dociera poprzez krew. Dzisiejsza nauka łączy ze sobą działanie hormonów i neuroprzekaźników, niejako w prosty wzór: hormony + neuroprzekaźniki = zachowanie organizmu. Tak ów wpływ na człowieka opisuje Kleiber: "Hormony odgrywają fundamentalną rolę w neurotransmisji - współdziałaniu substancji chemicznych w mózgu z komórkami nerwowymi mózgu”. “Neurotransmisja z kolei decyduje o naszym myśleniu, odczuwaniu, zachowaniu i ogólnym funkcjonowaniu jako istot płciowych”.

Jak wykazuje wiele badań, nadmiar lub niedobór neurotransmiterów lub hormonów ma kolosalny wpływ na funkcjonowanie mózgu, a co za tym idzie na procesy poznawcze, przeżywanie afektu i podejmowanie działań przez człowieka. Niedobór serotoniny (zwanej czasami, dość zresztą nieprawidłowo, hormonem spokoju) w układzie nerwowym skutkuje spadkiem afektu i może doprowadzić nawet do ciężkiej depresji i w konsekwencji do śmierci. Braki dopaminy (potocznie neurotransmiter przyjemności) lub problemy z jej niskim potencjałem przyłączania się do odpowiednich receptorów ma istotny wpływ na powstawanie fobii społecznej i tendencje do uzależnień. Endorfiny (nazywane hormonami szczęścia) wywołują doskonałe samopoczucie i zadowolenie z siebie. Oprócz nich istnieje wiele związków chemicznych, które oddziałują na nasz mózg. Ot, choćby, dostępny wszędzie alkohol, którego działanie potrafi skutecznie poprawić nastrój, zredukować napięcie czy usunąć poczucie lęku. Kannabinoidy zawarte w marihuanie doprowadzają do zaburzeń poznania, euforii i wprowadzają w stan głębokiego relaksu. Opioidy skutecznie uśmierzają ból, a w nadmiarze wywołują stany euforyczne.
Wszystko to potwierdza niejako „biochemiczne” pochodzenie stanów emocjonalnych i fizjologiczne korzenie funkcji poznawczych, a w konsekwencji ludzkiego zachowania. Wiedzą o tym doskonale lekarze psychiatrzy, leczący swoich pacjentów za pomocą farmakologii. Przy leczeniu depresji, podanie pacjentowi np. inhibitorów zwrotnych wychwytu serotoniny (SSRI) powoduje zwiększenie stężenia tego neuroprzekaźnika w przestrzeni międzysynaptycznej, co skutkuje poprawą nastroju i ogólnego samopoczucia. Podanie leków z grupy neuroleptyków usuwa objawy wytwórcze u pacjentów cierpiących na schizofrenię i inne zaburzenia z obszaru psychotycznych. Leki oparte o sole litu czy dibenzodiazepiny, regulują nastrój i poprawiają jakość funkcjonowania ludzi cierpiących na zaburzenia afektu (depresja i CHAD).
Pod koniec ubiegłego wieku badania nad mózgiem, jego strukturą, funkcjonowaniem i fizjologią rozwinęły się do tego stopnia, że powstała nowa gałąź nauki, zwana obecnie neuroscience. W tej chwili mówimy nawet o kilku takich naukowych gałęziach, zebranych pod jedną nazwą neurosciences. Ta mnogość „sciences” w nazwie wynika z tego, że badanie mózgu podejmowane jest z wielu perspektyw i przy zastosowaniu wielu różnych metod. Możemy więc wyróżnić między innymi neuropsychiatrię, neuropsychologię czy neurobiologię, nowe nauki podkreślające związki danej dziedziny (psychiatrii, psychologii, biologii) z wiedzą o układzie nerwowym. Szczególnie istotna w aspekcie omawianego tematu wydaje się być nauka nazwana przez Gazzanigę – cognitive neuroscience. To dziedzina, która zajmuje się rozpoznaniem za pomocą dostępnych nauce metod neuroobrazowych, takich jak fMRI, MR, PET, i ERP tego, „w jaki sposób mózg tworzy umysł”. Umysł, a więc coś niezmiernie istotnego z punktu widzenia psychoterapeuty. Umysł, który psycholog rozumie bardziej jako psychikę, czyli całokształt procesów oraz dyspozycji niematerialnych, psychicznych człowieka (czyli procesy poznawcze, emocje, procesy motywacyjne, osobowość) a terapeuta freudowski jako psychiczny układ złożony z dwóch systemów – świadomości i nieświadomości.

Biorąc pod uwagę tzw. Manifest Kandela, zawierający propozycję założeń, na których powinna opierać się współczesna psychiatria, a ściślej ten jego punkt zakładający, że wszystkie czynności umysłu stanowią odzwierciedlenie czynności mózgu, nie sposób nie zadać sobie następujących pytań. Jeśli mózg tworzy umysł wraz ze wszystkimi jego właściwościami, a psychoterapia ten umysł zmienia, to czy psychoterapia zmienia sam mózg? Czy może jedynie jego funkcje i swego rodzaju jakość i sprawność działania? Czy skuteczność psychoterapii da się „zobaczyć” nie tylko na poziomie zmiany afektu, przekonań i zachowań pacjenta, ale także w postaci zmian zachodzących w mózgu na poziomie biochemicznym, fizjologicznym, funkcjonalnym i w końcu strukturalnym? Jak to wygląda w świetle badań?

piątek, 22 lutego 2013

Czy psychoterapia zmienia mózg? cz.I

Skuteczność psychoterapii potwierdzona została wieloma badaniami klinicznymi. Ich wyniki bazują na efektach terapii zgłaszanych przez samych pacjentów. Widoczne i dające się opisać zmiany funkcjonowania i przeżywania niezbicie dowodzą, że psychoterapia działa. Co dzieje się jednak w mózgu człowieka w procesie psychoterapii?
Pracując jako psychoterapeuta psychodynamiczny, często zadaję sobie pytanie: co takiego dzieje się, na poziomie biologicznym w mózgach pacjentów, z którymi pracuję? Widziałem zmiany, które zachodzą w ich sposobie przeżywania siebie i świata, budowania relacji z innymi ludźmi, wyjaśniania spotykających ich zdarzeń i sytuacji. Kończąc proces terapii, zawsze rozmawialiśmy o tym, jak zmieniło się ich rozumienie samych siebie, jakie nowe, adaptacyjne zachowania włączyli w swój wachlarz umiejętności a z czego zrezygnowali, jak zmieniło się ich samopoczucie i w końcu, jaki ma to wpływ na ich subiektywne poczucie własnej wartości. Miałem świadomość zmian, o których napisano już wiele w literaturze przedmiotu, a które są wynikiem podejmowanych różnych działań i interwencji psychoterapeutycznych w procesie terapii. Zmian na poziomie zachowania, funkcji poznawczych, przekonań i afektu. Zastanawiało mnie jednak, jakie zmiany zachodzą na poziomie psychofizjologicznym a ściślej co dzieje się w mózgu człowieka, który najpierw pozostaje w procesie terapii, a później, osiągnąwszy postawione sobie cele, go kończy. Czy zmienia się coś na poziomie neuronalnym? A może zmienia się aktywność mózgu? Może uaktywniają się różne, do tej pory nie funkcjonujące obszary? Czy też funkcja tych obszarów ulega poprawie lub swoistemu wyciszeniu? Czy tworzą się nowe połączenia, ścieżki neuronalne czy też jest to jedynie zmiana ilości i aktywności neuroprzekaźników bez zmiany fizycznej struktury mózgu? Jeśli więc coś ulega zmianie to co? I jak to sprawdzić? Czy da się to zobaczyć?

Poszukując odpowiedzi na postawione w tytule pytanie, należałoby zacząć od krótkiego opisu, czym jest terapia psychodynamiczna i jakie są jej założenia. Kiedy Freud ponad sto lat temu rozpoczynał swoje słynne prace analityczne, zapewne nie spodziewał się tego, co odkryje. Był pierwszym badaczem, który zauważył wpływ ludzkiej nieświadomości na ludzkie przeżywanie i działanie. Jego zdaniem, wszystko to, co ludzie robią, jak przeżywają czy jak myślą nawet, ma swoje źródło w nieuświadomionej, nieustannej walce wewnętrznych popędów i konfliktów. I ta właśnie walka ma bezpośredni wpływ na podejmowane decyzje. Według Freuda, zupełnie nieświadomie. Jak Freud (i jego następcy) rozumieli pracę terapeutyczną?

Według psychoterapeuty freudowskiego, praca taka polega na stopniowym przenoszeniu tego co nieświadome do świadomości. Zatem wgląd oraz w konsekwencji przepracowanie wynikających z tego emocji i uczuć jest kluczem do poprawy sposobu przeżywania i jakości życia. Uczynienie tego co nieświadome świadomym, ma według psychoanalityków istotne znaczenie terapeutyczne. Praca nad własną nieświadomością w połączeniu z innymi czynnikami leczącymi (np. dobrą relacją terapeutyczną) jest więc kluczem do ustąpienia objawów, do wyleczenia pacjenta. Zarówno Freud (choć z wykształcenia był neurologiem) jak i idący jego śladami, raczej nie zadawali sobie pytania o to, co dzieje się w mózgu pacjenta na poziomie funkcjonalnym i fizjologicznym. Interesowały ich wyłącznie procesy psychiczne zachodzące w trakcie terapii, procesy, które mogli badać i analizować za pomocą tzw. wolnych skojarzeń i swobodnie błądzących myśli pacjenta.
Choć Freudowi znane były zapewne badania Parkinsona, Broca, Golgiego, Cajana czy Loewiego dotyczące budowy i funkcjonowania mózgu, raczej nie wydawał się być zainteresowanym biologiczną, fizjologiczną stroną procesu psychoterapii. Nie przypuszczam, by interesował się ewentualną zmianą struktury czy funkcjonowania mózgu pod wpływem leczenia, w jego obszernych pracach trudno doszukać się dociekań dotyczących tego tematu. Analizując pacjenta, Freud nie wiedział o istnieniu neuroprzekaźników. Nie mógł więc zatem także rozpatrywać ich wpływu na mózg człowieka. Ani neuroprzekaźników, ani hormonów, nad którymi badania dopiero w czasach Freuda się rozpoczynały a sama nazwa "hormon" powstała w roku w 1905, i została nadana przez angielskiego fizjologa Ernesta Starlinga.

czwartek, 21 lutego 2013

Potrzeby w rozumieniu ekonomicznym, gospodarczym, społecznym

Potrzeby to pragnienia o charakterze biologicznym, społecznym, ekonomicznym. Bywają też w nauce określane jako uświadomiony brak czegoś, a to oznacza, że towarzyszą nam przez cały okres naszego świadomego istnienia.
Natomiast w potocznym tego słowa znaczeniu oznaczają to, co jest konieczne i niezbędne w znaczeniu przedmiotowym (np. podstawowe produkty spożywcze, dach nad głową) i poza przedmiotowym (np. edukacja, opieka medyczna, praca). Innymi słowy, za przedmiot potrzeby należy uznać wszystko bez czego ciężko się obejść, a brak tego wręcz nakazuje działanie, mające na celu zaspokojenie danej potrzeby.
W znaczeniu ekonomicznym i gospodarczym źródłem zaspokajania potrzeb są wszelkiego rodzaju towary oraz usługi, które powstają z istniejącego na nie popytu generowanego przez konsumentów. Popyt ten powinien być poparty zgodą na pokrycie kosztów wymaganych do zaspokojenia danej potrzeby. Podstawowym problemem ekonomicznym i gospodarczym jest nieograniczony popyt konsumentów przy posiadanych przez nich ograniczonych środkach na jego zaspokojenie. W gospodarce rynkowej, to system cenowy decyduje o rozdziale środków pomiędzy poszczególnymi potrzebami.
Abraham Harold Maslow amerykański psycholog jest autorem hierarchii potrzeb, składającą się z pięciu zasadniczych szczebli. Hierarchia ta znana jest również jako piramida Maslowa, w której na samym dole znajdują się te o charakterze podstawowym, których zaspokojenie pozwala na przeżycie, (np. chleb, mieszkanie, woda). Wyżej natomiast lokują się potrzeby takie jak np. miłość i bezpieczeństwo. Natomiast szczyt piramidy wieńczą potrzeby związane z samorealizacją. Przeciętny człowiek, statystyczny everyman, ma ułożoną hierarchię potrzeb, w sposób w jaki uchwycił to Harold Maslow. W każdym społeczeństwie zdarzają się co prawda przypadki zachwiania czy też silnego przewartościowywania piramidy potrzeb, nie są to jednak przypadki typowe.

czwartek, 14 lutego 2013

Typy szkół psychoterapii

Psychoterapią nazywamy relacje pomiędzy terapeutą a klientem, które mają na celu pomoc klientowi w zgłaszanym przez niego problemie natury psychologicznej.
Celem sesji terapeutycznych jest poprawa samopoczucia i stanu psychicznego klienta, która umożliwi lepsze funkcjonowanie w różnych sferach życia codziennego. Psychoterapia może zostać zastosowana przy leczeniu i rozwiązywaniu różnych problemów. Każda szkoła psychoterapii charakteryzuje się stosowaniem odmiennych metod i technik prowadzenia terapii.
Podejście psychodynamiczne wiąże się z rozpoznaniem doświadczeń z dzieciństwa, które mają wpływ na zgłaszane przez klienta problemy. Dzięki interpretacji wspomnień i relacji z rodziną, rozumie on motywy swojego postępowania.
Druga szkoła polega na orientacji behawioralnej. Opiera się ona na przeświadczeniu, że każde zachowanie człowieka zostało wcześniej wyuczone. Terapia polega na zastąpieniu błędnych nawyków, nowymi, pożądanymi. Efekt ten uzyskuje się chociażby poprzez techniki relaksacyjne albo przedstawianie przez terapeutę modeli prawidłowych zachowań, które klient zobowiązuje się powtarzać, aż do uzyskania satysfakcjonującego efektu.
Podejście poznawcze również dotyczy zachowania człowieka. Terapia wygląda podobnie jak w orientacji behawioralnej, jednak więcej uwagi przykłada się procesom poznawczym, które towarzyszą danemu zachowaniu. Dwie powyższe szkoły są do siebie na tyle podobne, że często mówi się po prostu o podejściu behawioralno-poznawczym.
Podejście systemowe opiera się na przekonaniu, że człowiek jest zawsze częścią jakiegoś środowiska i nie można rozpoczynać terapii w oderwaniu od społeczności, w jakiej żyje. Każdy system oddziałuje na należące do niego jednostki. Analogicznie, również każda jednostka oddziałuje na system, do którego należy. Najczęściej spotykanym systemem są rodziny, których członkowie zgłaszają różne problemy związane ze wspólnymi relacjami, kłopotami w komunikacji, zauważeniem niepożądanych nawyków u członka rodziny. Przykładem tej szkoły jest chociażby terapia systemowa rodzinna.
Kolejna szkoła reprezentuje podejście humanistyczno-egzystencjalne. Problemy, z którymi zgłaszają się klienci, dotyczą głównie zaburzeń osobowości, które są efektem braku zaspokojenia poczucia bezpieczeństwa, braku miłości, możliwości samorealizacji czy akceptacji. Podczas terapii, osoba powinna zrozumieć powody swojego postępowania, co pomoże jej poradzić sobie z własnym problemem.
Informacji o różnych podejściach do typów i metod psychoterapii dostarczają szkolenia z psychoterapii.

piątek, 1 lutego 2013

O Duszy z Miłością....

Miłość – jak twierdził Platon – to rodzaj boskiego szaleństwa. Miłość  jest miernikiem naszego związku. Współcześnie do miłości podchodzimy jak do czegoś co możemy kontrolować; zastanawiamy się czym jest miłość i jak skutecznie możemy kochać.
Miłości stawiamy wygórowane żądania, oczekiwania i dziwimy się, że borykamy się z wieloma problemami w związku miłosnym. Chcemy by miłość wyrwała nas z pustki naszego istnienia i wyleczyła wszystkie nasze rany. Kiedy po raz kolejny rozpada nam się związek, przyrzekamy sobie nie powtórzyć nigdy tego samego błędu. Ale miłość za każdym razem, kiedy kochamy na nowo, uczy nas czegoś nowego. Zapominamy, że miłość jest wieczna i trwała. Ma moc odradzania się.
Może na miłość warto spojrzeć jako na dzieje ludzkich związków i spostrzegać ją jako doświadczenie naszej duszy? Bo miłość zawsze odrywa nas od ziemi i powoduje wzrost  naszej świadomości. W miłości wznosimy ukochanego/ukochaną na szczyty boskości naszej wyobraźni. Chcemy folgować nieziemskim potrzebom i apetytom. Nie dostrzegamy wtedy wad ukochanego. Może miłość nie jest na miarę tego świata? 
I nasza dusza poprzez miłość chce nasycić swój głód.
Miłość chcemy traktować kierując się ziemskim rozsądkiem a tymczasem miłość ma w sobie już coś wiecznego. To miłość uwalnia nas z pragmatycznego logicznego postępowania, trzeźwego życia. Miłość to nasze drzwi do boskości, droga do niebios. To wymiar duchowy.
Aby doświadczyć tego musimy się zgodzić, że miłość nie jest pojęciem romantycznym. Miłość w związku miłosnym ma swoje „cienie”. Często tracimy wiarę i nadzieję, myślami jesteśmy przy rozstaniu. Ulegamy nierealistycznym ideałom i wymaganiom. Gdy doświadczamy naszych niepowodzeń wtedy poznajemy pełny wymiar miłości.
Jedną z najsilniejszych potrzeb naszych to bycie w związku. To dusza potrzebuje intymności, bogactwa naszych osobowości i unikalności. Dusza również potrzebuje więzi – z innymi ludźmi, przyrodą, społeczeństwem i poprzez miłość to wyraża. Potrzebuje wspólnoty. Poprzez te więzi dusza nie musi domagać się swego. Miłość więc to nie tylko nie tylko sprawa relacji międzyludzkich ale również duszy.
Dusza mieszka w czasie – jest obecna w naszym życiu – mieszka też w wieczności – to jej boski wymiar. I gdy jej część zanurzona w życiu doprowadza nas do rozpaczy, pomyślmy wtedy o jej wieczności.
Pamiętamy również o tym – co podkreślał włoski filozof Marsilio Ficino - ”jedynym strażnikiem życia jest miłość, trzeba jednak samemu kochać, by być kochanym”

Konsekwencje wyuczonej bezradności - część 2

Wyuczona bezradność jako zespół cech i zachowań charakteryzujący osoby zalęknione i funkcjonujące w ogólnym poczuciu bezradności ogromnie komplikuje życie. Szczególnie jeżeli wykształca się przez długie lata i ma swoje konsekwencje w dorosłym życiu. To daje bowiem nowe możliwości doświadczania radości, szczęścia i spokoju.
Niepokój związany z przyjmowaniem bogactwa – Osoba przekonana o własnej niezaradności, nawet gdy jakimś dziwnym trafem przyciągnie do siebie znaczną sumę pieniędzy bądź inne dobra – nie czuje się z tym w porządku. Nie czuje się z tym bezpiecznie i nie potrafi właściwie zagospodarować tego, co otrzymała. Tym bardziej nie orientuje się, w jaki sposób działać, aby zbierać korzystne owoce swoich działań. Bogactwo odnosi się do wielu sfer, zarówno jeżeli chodzi o sferę finansową, związki lub rozwój osobisty. Taka osoba wiecznie przekonana jest, że nie wprowadzi do swojego życia żadnych skutecznych zmian, a potencjalne bogactwo jest sprawą dla niej kosmicznie odległą oraz niemożliwą do zrealizowania.
Napięcie na myśl o przyszłości – Jednostka z syndromem wyuczonej bezradności nie czeka na przyszłość. Ona się jej boi. Jako dziecko nauczyła się bardzo wielu przykrych faktów na temat swojego sprawstwa, dlaczego więc miałaby wierzyć, że jej życie teraz maluje się w pięknych barwach? Dorośli doświadczający lęku przed przyszłością trwają w bierności, bardzo często nie podejmując działań wykraczajacych poza ich poczucie bezpieczeństwa. Skoro nie ufają sobie, nie są w stanie zapewnić sobie szczęśliwej i bogatej przyszłości.
Trudności w dostrzeżeniu możliwości życiowych – Poczucie bezradności i trwanie uparcie w beznadziejnej sytuacji jest chyba najbardziej charakterystyczną konsekwencją wspomnianego syndromu. Osoba taka widzi niczym ślepiec, czyli praktycznie nic bądź niewiele. Nie dopuszcza do siebie nowych rozwiązań z lęku przed własną nieskutecznością lub porażką. Tym samym kreuje sobie dalsze życie jeszcze bardziej dołujące niż było ono dotychczas.
Trudności w odkryciu i przejawieniu własnych talentów i zdolności – Jedynie osoba wierząca w siebie oraz znająca własne mocne strony i zalety będzie mogła posługiwać się swoimi talentami. W przeciwnym wypadku, ktoś nauczony innej prawdy o sobie nie będzie nawet nigdy wiedział, w czym jest dobry oraz co mógłby zaoferować innym. To odnosi się do bardzo wielu dziedzin życia takich jak związki, bliskie relacje, praca, a także zwyczajna codzienność, w której po prostu warto wiedzieć, w czym się jest „dobrym”.
Niepewność interpersonalna – Ogólne poczucie niepewności wpływa na jakość kontaktów interpersonalnych co znacznie obniża zadowolenie i poczucie szczęścia. Ktoś zalękniony i uparcie trzymający się własnej wizji ludzi i świata nie zbuduje wartościowych związków, a na pewno nie otworzy się na bliskość.
Tłumienie własnych potrzeb „inni są ważniejsi”.- Oddawanie innym pola do działania, tłumienie własnych potrzeb na rzecz innych jest charakterystyczną, a zarazem przykrą konsekwencją utrwalonego syndromu wyuczonej bezradności. Z ogólnego poczucia bierności, niezaradności wyłania się obraz osoby, która kompletnie nie docenia siebie oraz własnych odczuć i gotowa jest poświęcić bardzo wiele dla akceptacji przez innych.
Przekonywanie siebie o posiadaniu mniejszych potrzeb z powodu lęku przed „poradzeniem sobie” Ktoś kto boi się działać nagminnie będzie uszczuplał swoje potrzeby wmawiając sobie, że nie istnieją, lub, że może się bez czegoś obejść. Za tym kryje się lęk przed porażką i nieporadzeniem sobie z ewentualnie podjętym działaniem. Lepszym rozwiązaniem wydaje się więc rezygnacja z tych, które wystawiałyby niezaradnego na większe ryzyko.
Lęk przed działaniem – paraliż decyzyjny – Niekiedy poziom poczucia zagrożenia jest tak wysoki, że jednostka nie jest w stanie działać. Nie podejmuje więc żadnych kroków, aby wyjść z beznadziejnej sytuacji tym samym pogłębiając izolację i poczucie przegranej.
Poczucie winy za dokonywane własnych wyborów – Osoby z syndromem wyuczonej bezradności wielokrotnie słyszały, że robią coś nieprawidłowo, że są złe, nieporadne itp. W dorosłym życiu każda podejmowana próba może związana być z poczuciem winy, które mocno zakorzeniło się w psychice.

środa, 30 stycznia 2013

Konsekwencje wyuczonej bezradności - część 1

Wyuczona bezradność jako zespół cech i zachowań charakteryzujący osoby zalęknione i funkcjonujące w ogólnym poczuciu bezradności ogromnie komplikuje życie. Szczególnie, jeżeli wykształca się przez długie lata i ma swoje konsekwencje w dorosłym życiu. To daje bowiem nowe możliwości doświadczania radości, szczęścia i spokoju.
Do najważniejszych konsekwencji opisanego wcześniej syndromu należą:

Stabilność emocjonalna – Osoby, które przez lata uczone były życia w poczuciu bezradności i ogólnej frustracji, nie są w stanie doświadczać równowagi emocjonalnej. Spokój, umiejętność rozpoznawania i wyrażania swoich emocji oraz uczuć są sprawą nadrzędną w życiu jednostki. Chwiejność emocjonalna związana jest z wieloma urazami z dzieciństwa, ograniczaniem twórczości, ekspresji, stosowaniem niewspółmiernych kar, niezrównoważeniem któregoś z rodziców...itp. Człowiek, który żywi przekonania o sobie jako o kimś niezaradnym, beznadziejnym czy pozbawionym talentów, nigdy nie doświadczy spełnienia oraz satysfakcji życiowej.
Brak umiejętności tworzenia bliskich więzi opartych na adekwatnej samoocenie – Wyuczona bezradność niepodważalnie wiąże się z zaniżoną samooceną, dotykającą wielu aspektów życia. Osoba mająca przekonanie o własnej bezradności i byciu ofiarą nie będzie w stanie zbudować wartościowych relacji społecznych, a tym bardziej cennych związków miłości. Poczucie niezaradności i porażki przełoży się na najistotniejsze dziedziny życia, co bywa nieprzyjemne w skutkach. Osoba nieprzekonana o własnej wartości, zalękniona, podporządkowana i tłumiąca emocje będzie odpychała od siebie potencjalnie harmonizujące osoby, przyczyniając się do większego osobistego cierpienia. Syndrom wyuczonej bezradności może rujnować związki, dlatego też praca nad nim wydaje się tym bardziej wartościowa.
Doświadczanie niespełnienia na płaszczyźnie najczęściej finansowej – Niezaradność i przekonanie o własnej nieskuteczności rzutuje również na sferę finansową. Osoby z syndromem po prostu bardzo często nie wiedzą, czego chcą, o co im chodzi i czym mogliby się zająć zawodowo. Nauczyły się życia, w którym nie miały możliwości doświadczania i uczenia się w zgodzie ze sobą, obserwując rodziców, krewnych, a tym samym zaniżając swoją wiarę w skuteczne działania.
Lęk przed dokonywaniem samodzielnych wyborów – Ktoś, kto zazwyczaj nie miał możliwości i obawiał się podejmowania większości decyzji, czy to ze względu na wychowanie, przebyte traumy czy inne trudności, nie będzie w stanie działać samodzielnie. Ciągle będzie potrzebował potwierdzenia, czy robi dobrze oraz czy jego decyzje mają sens. Lęk przed dokonywaniem samodzielnych wyborów to lęk przed samym sobą i niewiara w jakąkolwiek własną skuteczność. Samodzielność bywa na wiele sposobów niszczona od wczesnego dzieciństwa, a jej odbudowywanie trwa niekiedy latami, dlatego tak bezcennym jest ponowne doświadczanie osobistego poczucia sprawstwa i pewności.

wtorek, 29 stycznia 2013

Jak sprawić, by w końcu życie stało się podróżą, w której mamy wiele możliwości wyboru?

Zgodnie z obserwacjami psychologów tylko garstka ludzi, którzy chcą osiągnąć sukces, rzeczywiście go osiągnie. Cała reszta poniesie klęskę, zostając dokładnie w tym samym miejscu, w którym są teraz. 
"Odbieranie rzeczywistości tylko w jeden sposób sprawia, że tracimy, a życie staje się zbyt płaskie, zbyt normalne, a przez to większość ludzi wpada w rutynę „życia”, w którym niestety nie biorą czynnego udziału!"

Tak. To wszystko sprawia, że życie nie ma smaku, a rzeczywistość jest czarno-biała. Co zatem zrobić, aby to zmienić? Łatwo jest narzekać na wszystko, co się nie udaje. Jeśli tak chcesz żyć, możesz. Ty odpowiadasz za swoje życie. To Twoje decyzje determinują i kreują rzeczywistość, w której teraz jesteś.

„Łatwa trudność zROZUMIEnia” to publikacja dla tych, którzy chcą nareszcie otworzyć oczy i uświadomić sobie, że jeśli chcą osiągnąć sukces, muszą docenić swoją w nim rolę. Sytuacja, w jakiej się teraz znajdujesz, jest wynikiem Twoich wcześniejszych działań i decyzji. A zatem skoro sam doszedłeś do tego miejsca, równie dobrze sam możesz dojść do swojego celu.
Czy przeszło Ci kiedyś przez myśl,
dlaczego nie udało Ci się osiągnąć tego, co zaplanowałeś?

Prawda jest taka, że za swoje niepowodzenia i porażki ludzie obwiniają wszystkich
dookoła, tylko nie samych siebie. Kiedy mówisz do kogoś: „I tak Ci się nie uda”, w rzeczywistości mówisz to do siebie i o sobie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co decyduje o porażce lub sukcesie, z góry zakładamy, że wszystko, co robimy, nie zmieni naszej sytuacji i wróżymy niepowodzenie.

Wydaje nam się, że rzeczywistość jest poza naszą kontrolą. Mamy wrażenie, że przypadek steruje naszym życiem, a to, czy nam się uda, zależy od szczęścia, decyzji innych, znajomości albo zrządzenia losu. Niewielu z nas rozumie swoją rolę w rzeczywistości i to, jaką siłę mamy, by ją kreować.

Kolejny problem to nasza skłonność do rutyny. Bierze się ona z tego, że postrzegamy rzeczywistość jednowymiarowo. To bardzo wygodne dla naszych umysłów, ponieważ dzięki temu nie musisz się zastanawiać, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Masz fałszywe poczucie komfortu, które tłumaczy brak motywacji do działania i podejmowania jakichkolwiek starań.
 W życiu trzeba mieć zawsze plan B

Nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro. Tym bardziej nie wiesz, czy to, co zrobisz, uda się na pewno za pierwszym razem, dlatego warto być gotowym na wszystko i znać odpowiedzi na pytania:
Jak przygotować się na coś, co może się wydarzyć i niekoniecznie będzie po Twojej myśli?
Jak zamienić wizję porażki na wizję wyzwania?
Jak poprawić coś, zanim się wydarzy?
Nie ma sytuacji bez wyjścia

W wielu skrajnie negatywnych wypadkach zdarza się, że nasze myśli są tak bardzo skupione na poniesionej porażce, że nie widzimy rozwiązań, które istnieją. Poradnik Mariusza Szuby pomoże Ci zROZUMIEć, że bez względu na to, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdziesz, zawsze jest wyjście na poziomie emocjonalnym, które pozwala normalnie funkcjonować.

sobota, 26 stycznia 2013

8 zasad pozytywnego egoisty.

Czy w najbliższym czasie grożą Ci wypalenie, zniechęcenie, brak motywacji do działania i poważny kryzys emocjonalny? Ten problem dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn, osób młodszych i starszych, zagraża mieszkającym na wsi i w miastach, pracującym w każdym możliwym zawodzie.

Osoba dotknięta tym problemem ma poczucie, że nie żyje tak, jak by chciała. I nie bardzo wie, jak to się stało, że jej życie nie jest zgodne z jej pragnieniami. 

Najczęściej na pozór wszystko jest w porządku, jednak wewnętrzne konflikty i kolejne kryzysy emocjonalne mogą doprowadzić do przygnębiającego zatracenia siebie, a nawet głębokiej depresji.

Zaraz wszystko wyjaśnię. Najpierw wykonajmy krótki test, który odpowie na jedno ważne pytanie: Czy i Twoje życie domaga się zmiany?

Oto test. Odpowiedz tylko na pytanie: Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się zrezygnować z czegoś, pod wpływem opinii znajomych, bliskich czy rodziców?

Nie spiesz się. To bardzo ważne pytanie (zaraz wszystko wyjaśnię), a odpowiedź jest jeszcze ważniejsza. Zapytam jeszcze inaczej: Czy kiedykolwiek przestałeś (lub przestałaś) robić coś pod wpływem krytyki?

Mogło to być hobby, zwykła gra w piłkę, pisanie, śpiew, sposób ubierania się, spotykanie się z pewną grupą znajomych, praca, nietypowe zajęcia itp.… Pomyśl i odpowiedz sobie TERAZ na to pytanie.

(15 SEKUND PÓŹNIEJ)
Jeśli Twoja odpowiedź brzmi „tak”, to wiedz, że… to znak!

To oznacza, że w jakimś stopniu nie żyjesz swoim życiem, bo inni decydują o tym, co robisz. To znaczy wręcz, że realizujesz cudze pragnienia, a zapominasz o swoich.

Tymi osobami mogą być:
rodzice, którzy mają określoną wizję Twojej przyszłości;
Twoi bliscy i znajomi, którym chcesz się przypodobać albo zdobyć ich uznanie (na przykład przez wywołanie zazdrości);
obcy ludzie, od których opinii zależy Twoje samopoczucie albo nawet… poczucie własnej wartości.

Skutek?

Im więcej spełniasz pragnień innych osób, tym mniej miejsca i czasu na Twoje… A gdy w ten sposób zapominasz o sobie, to zmierzasz prostą drogą do kryzysu emocjonalnego, zatracenia siebie i ostatecznie głębokiej depresji.
Rozwiązanie? Musisz zacząć żyć dla siebie. Jak najszybciej skończ z zadowalaniem innych kosztem siebie. Porzuć wreszcie najbardziej niebezpieczny sposób sabotowania swojego szczęścia – ciągłe zastanawianie się, „co pomyślą sobie inni?”.Przestań w ogóle zwracać uwagę na to, co mówią inni

Ale zaraz, czy to nie jest egoizm?

TAK. Z jednym zastrzeżeniem. To jest…POZYTYWNY EGOIZM

Gdy przestaniesz wreszcie zwracać zbytnią uwagę na to, co myślą i mówią inni, znajdziesz wreszcie to, co chcesz robić tylko dla siebie i poczujesz się z tym wspaniale.

Wtedy przestaniesz błądzić po omacku, zmieniać stale zainteresowania, pracę czy partnerów. To sprawi, ze zrozumiesz, czego chcesz TY – a nie inni. To sprawi, że skończy się Twój konflikt wewnętrzny, z którego wynikały Twoje błędne pragnienia.

Kim jest pozytywny egoista?
To człowiek niesamowicie zadowolony z życia, znający swoją wartość, drogę i cel.
Wie, co kocha, a czego nienawidzi, nie ma zamiaru zadawać sobie bólu, by na siłę zadowolić innych.
Wie, co chce robić w życiu i do tego dąży — ale nigdy po trupach.
Myśli o sobie, jednak bije od niego światło, które sprawia, że pomaga innym.
Ma jedynie pozytywne cechy typowego egoisty.
Nie narzeka ani nie lamentuje, tylko tworzy własną rzeczywistość.
Sam kieruje swoim życiem i bierze za nie pełną odpowiedzialność.
Ma wysokie poczucie własnej wartości i nie poddaje się pod wpływem krytyki.

Co różni go od zwykłego egoisty?
On nie myśli tylko o sobie - on jedynie idzie swoją drogą, dzięki czemu pomaga innym w tym, w czym naprawdę jest dobry.
Jego działania wynikają z prawdziwej, szczerej chęci, z pasji, i płyną prosto z serca.
Niczego nie udaje i nie zmyśla - jest autentyczny i naturalny.
8 zasad pozytywnego egoisty

Dzięki tym zasadom:

Odczujesz wreszcie miłość do siebie.
Odzyskasz prawdziwe poczucie wartości, oparte na jedynym sensownym fundamencie (nikt Cię go już nie pozbawi).
Poczujesz przypływ niesamowitej energii do działania, dzięki czemu naprawdę będziesz panem swojego losu.
Zaczniesz korzystać z „MAGICZNEGO” sposobu wpływu na otoczenie i świat. Połączone z prostym ćwiczeniem, po trzydziestu dniach odmieni na zawsze twoje życie.
Odkryjesz, jak radzić sobie z każdym wyzwaniem i problemem, nawet jeśli początkowo wydawałoby się, że nie masz na to żadnego wpływu.
Zaczniesz wypowiadać słowa, które zaczną „od środka” zmieniać Twoje życie na lepsze i wypełniać je tylko tym, czego pragniesz. To akurat nie jest żadna magia. Ale rezultaty powalają.
Nauczysz się bezbłędnie rozpoznawać toksycznych ludzi, nawet jeśli wydają się mili i przyjacielscy, i raz na zawsze odciąć się od ich niszczącego wpływu.
Dowiesz się, gdzie znaleźć i jak przyciągać do siebie wspaniałych ludzi, z którymi możesz tworzyć fantastyczne związki.
Jak efektywnie realizować swoje cele, w możliwie najprostszy sposób i w jak najkrótszym czasie. I to Cię od razu zaskoczy…
Poznasz najprostszy na świecie sposób na to, by odzyskać ciekawość i radość dziecka. To jest zachwyt nad każdą chwilą życia. To jest dla Ciebie do zastosowania od zaraz… (ćwiczenie trwa siedem dni, ale efekty są widoczne natychmiast).


piątek, 25 stycznia 2013

Metody i techniki redukcji lęku społecznego

Lęk społeczny i zahamowania interpersonalne mają wielorakie uwarunkowania. W związku z tym żadna pojedyncza technika redukcji lęku społecznego nie jest odpowiednia dla wszystkich osób cierpiących z powodu nadmiernej lękliwości społecznej.
Dla skutecznego przezwyciężenia lęku społecznego duże znaczenie ma dobór metody jego niwelowania, do jego przypuszczalnej przyczyny u konkretnej osoby. Nawiązując  do autoprezentacyjnej koncepcji  uwarunkowań lęku społecznego, należy stwierdzić, że skuteczne oddziaływania redukujące lęk społeczny muszą zwiększać skuteczność autoprezentacji i/lub bezpośrednio oddziaływać na redukcję przeżywanego pobudzenia.

Wyróżnia się cztery główne kategorie metod redukcji lęku społecznego:

terapie poznawcze,
trening umiejętności społecznych,
techniki relaksacyjne,
ćwiczenia interakcji.
Terapie poznawcze koncentrują się na zmianie nastawienia pacjenta do siebie i do interakcji społecznych. Stosowane techniki mają na celu m.in. zmniejszenie koncentracji na sobie poprzez zwiększenie uwagi przykładanej do rozwoju sytuacji społecznej.

Okazuje się, że proste poinstruowanie osób lękliwych społecznie, aby dowiedzieli się jak najwięcej o partnerach interakcji osłabia ich lęk, a także dostarcza im plan działania w wieloznacznych sytuacjach interpersonalnych.

Warto w tym miejscu nadmienić, że jeżeli osoba lękliwa społecznie ma konkretną wizję własnego zachowania w danej sytuacji społecznej, jeżeli zawczasu sporządzi w wyobraźni plan działania w danej interakcji społecznej, to działa w niej znacznie pewniej siebie, przeżywając znacząco mniejsze nasilenie lęku społecznego. Istotną rolę w przezwyciężaniu lęku społecznego terapie poznawcze upatrują w zmianie pewnych przekonań. Chodzi o przekonania dotyczące znaczenia aprobaty społecznej dla samopoczucia danej osoby.

Lęk społeczny słabnie, kiedy jednostka zacznie przykładać mniejszą wagę do wrażenia, jakie wywiera na innych, a zwłaszcza kiedy przestanie zabiegać za wszelką cenę o aprobatę społeczną dla wszelkich swoich poczynań w sytuacjach społecznych.


Ważny jest także „dialog wewnętrzny”, pojawiają się myśli zachęcające do udziału w interakcji społecznej, one uspokajają, dodają pewności siebie, oraz kontrmyśli, te  niosą ze sobą katastroficzne wizje rozwoju sytuacji społecznej.

Trening umiejętności społecznych  ma na celu kształtowanie umiejętności niezbędnych do tego, aby móc efektywnie podejmować określonego typu wyzwania społeczne. TUS opiera się na technice odgrywania roli (symulowania sytuacji społecznych). 
U osób, u których stwierdza się znaczne deficyty umiejętności społecznych i które nie wiedzą, jak się zachować w określonego typu sytuacjach interpersonalnych,  TUS może zwiększyć poczucie własnej skuteczności oraz umożliwić bardziej pewne siebie i skuteczne działanie podczas interakcji społecznych. TUS, aby był skuteczny, zarówno w redukowaniu lęku społecznego, jak i kształtowaniu umiejętności społecznych, musi spełnić szereg warunków. Przede wszystkim, ćwiczenia symulacyjne w sztucznych warunkach treningowych powinny być wsparte indywidualnym coachingiem w rzeczywistych sytuacjach społecznych.

Metody relaksacji są wykorzystywane do bezpośredniego oddziaływania na poziom napięcia.  Najczęściej w kontekście redukcji lęku społecznego mówi się o progresywnej relaksacji mięśniowej (a ściślej mówiąc o jej modyfikacji zwanej kontrolowaną relaksacją na sygnał) oraz o systematycznym odwrażliwianiu.Uważa się, że większości ludzi, którzy cierpią z powodu lęku społecznego, wcale nie brakuje umiejętności społecznych. Te osoby raczej krępują się ich używać . 
Oznacza to, że jeśli wyeliminuje się silną motywację do unikania kontaktów społecznych poprzez redukcję lęku społecznego, jaki przeżywa dana jednostka często już na samą myśl o interakcji z innymi, to będzie ona nie tylko pewniej siebie funkcjonować w sytuacjach społecznych, ale także bardziej skutecznie i adekwatnie do kontekstu społecznego.

Ćwiczenia interakcji to nabieranie doświadczenia poprzez uczestniczenie w zaaranżowanych, bezpiecznych sytuacjach społecznych. Różnią się one od TUS tym, że w przypadku ćwiczenia interakcji nie ma żadnej intencji, żadnego planu nauczenia ich uczestników jakiś konkretnych umiejętności społecznych.

Po prostu aranżuje się sytuacje interpersonalne, które stwarzają przyjazne i bezpieczne „laboratorium” społecznych kontaktów. Mamy tu do czynienia z ekspozycją na bodźce lękotwórcze (w tym wypadku – sytuację społeczną) i wsparciem ze strony trenera, terapeuty, innych ćwiczących, którzy zachęcają lękliwą społecznie jednostkę do zmierzenia się z danym wyzwaniem społecznym.

Wielokrotna ekspozycja na pierwotnie budzącą lęk sytuację społeczną z czasem prowadzi do redukcji lęku społecznego, nawet bez żadnych oddziaływań zmierzających do zwiększenia umiejętności interpersonalnych danej osoby, umiejętności mających jej służyć do lepszego radzenia sobie w tego typu sytuacji społecznej.

Programy treningowe mające na celu redukcję lęku społecznego najczęściej wykorzystują wiele różnych metod i technik. Ma to swoje uzasadnienie w tym, że lęk społeczny, jak było to wspomniane powyżej, ma wiele różnych aspektów oraz uwarunkowań. Skuteczność treningu w zakresie zmniejszenia lęku społecznego będzie zależeć od tego, czy uda mu się zniwelować przyczynę jego powstania i utrzymywania się u konkretnej osoby.

Diagnoza potencjalnych uwarunkowań lęku społecznego u danej jednostki powinna ułatwić dobór właściwych technik jego redukcji. Można także zaangażować lękliwą społecznie osobę w złożony (eklektyczny) program treningowy, który korzysta z wielu różnych metod i technik redukcji lęku społecznego.

Niektóre badania wskazują, że łącznie technik behawioralnych (TUS) i poznawczych (restrukturyzacja poznawcza) może zwiększać gotowość jednostki do bardziej pewnego siebie, asertywnego zachowania w sytuacjach społecznych bardziej niż oddziaływania wykorzystujące tylko techniki behawioralne lub tylko techniki poznawcze.

czwartek, 24 stycznia 2013

Sztuka podejmowania racjonalnych decyzji

Jedną z najważniejszych części naszego życia jest umiejętność sprawnego i racjonalnego podejmowania trafnych i skutecznych decyzji, które mają diametralny wpływ na nasze życie.
4903624532_629de90143
Naukowcy z Uniwersytetu Chicagowskiego udowodnili, prowadząc liczne badania, że ludzki umysł jest tak ukształtowany, by podejmować logiczne, zgodne z rozumem decyzje.
Taka jest istota homo sapiens, czyli człowieka rozumnego. Jednak nie zawsze podejmujemy takie decyzje. Badania pokazały, że człowiek często schodzi z poziomu logicznego rozumowania faktów i docierających do niego informacji, a kluczowe miejsce w działaniu zajmują emocje oraz prymitywne instynkty.
To powoduje, że powstają zaburzenia w procesie prawidłowego i racjonalnego podejmowania decyzji. Przez takie działania rodzi się szereg nieporozumień w działaniu człowieka. Kierowanie się emocjami, a nie racjonalnym oglądem sytuacji powoduje, że człowiek podejmuje wielokroć błędne decyzje, niestety, często w sprawach kluczowych dla jego życia. Błędne podjęcie decyzji w ważnych sprawach może zrodzić wiele negatywnych konsekwencji.
Czy warto wyjść za niego za mąż, czy warto się z nią ożenić, jaki kierunek studiów wybrać, czy ta praca jest właściwa – to jedne z najważniejszych decyzji w naszym życiu, a wielokrotnie podejmujemy je, nie zważając na to, co podpowiada rozum. Najczęściej kierujemy się emocjami.
Zdaniem naukowców warto sobie uświadomić tę sytuację i rozważać ją, gdy przyjdzie nam do kolejnego podjęcia decyzji. Niestety, z takim działaniem człowieka nie można zbytnio walczyć ani go naprawiać. Tak została zaprogramowana nasza natura, charakter pracy umysłu. Nie bez przyczyny takie emocje jak miłość, strach czy euforia, dzieją się niejako poza stanem logicznego rozumowania.
Jesteśmy w stanie odczuwać je niemal bez namysłu, wystarczy tylko jakiś silny impuls, bodziec pochodzący z otoczenia. Czy należy się tym przejmować? Absolutnie nie! Każdy człowiek jest tak skonstruowany, że działa zarówno na poziomie pierwotnych instynktów, emocji oraz na poziomie logicznym. Te sposoby myślenia się przeplatają i tworzą barwny obraz naszego życia. Logiczna egzystencja bez zmiennych emocji byłaby po prostu nudna.

środa, 23 stycznia 2013

Uwolnij się od zaburzeń lękowych, ataków paniki i fobii

Metoda eliminuje przyczynę lęku, bezpośrednio zwracając się do niewłaściwych zachowań ciała migdałowatego w mózgu. Jest łatwa do naśladowania, wolna od środków farmakologicznych, łagodna i bardzo skuteczna. Meotoda uwalnia od przykrych doznań lękowych w programie czterech kroków.
Dlaczego pigułki w przypadku zaburzeń lękowych sa tak nieskuteczne?
Leki nie mają charakteru leczniczego, mogą jedynie pomóc w wyeliminowaniu niektórych nieprzyjemnych objawów, ale są przeznaczone do krótkotrwałego użytku. Przy leczeniu schorzeń typu zapalenie płuc, złamania czy zapalenie woreczka robaczkowego medycyna zachodnia nie ma sobie równych. Jednak jest mało skuteczna jeśli chodzi o choroby przewlekłe, depresje, fobie, napady lękowe.
Stosowanie antydepresantów niesie ze sobą wiele skutków ubocznych, gdzie koszty ponoszone przez pacjenta są wyższe niż korzyści. Jeśli pacjent zauważa poprawę, to ustępuje ona zaraz po odstawieniu leku.
Odkrycie antybiotyków stało się dla medycyny przełomowe, nieuleczalne choroby można było zwalczyć tym skutecznym farmaceutykiem. Wystarczy, że pacjent przyjmie odpowiednią dawkę, a efekt wyleczenia jest rewelacyjny. Jednak to czysto mechaniczne podejście do człowieka zostało przeniesione na wszystkie gałęzie medycyny, wychodząc daleko poza choroby infekcyjne. Nie powinno mieć zastosowania w przypadku stanów lękowych, depresji i fobii.
Złudne jest przeświadczenie, że wyleczy nas pigułka. Czynniki, które podtrzymują chroniczny stan chorobowy, nawzajem się przenikają i współdziałają. Aby się wyleczyć, trzeba uruchomić program oddziałujący wielokierunkowo. Psychoanaliza to wielokrotne zadręczanie siebie wspomnieniami z przeszłości, wprawdzie pozwala poznać w niewielkim stopniu przyczynę problemów, ale nie przynosi ich rozwiązania.
Co możesz zrobić ze swoim lękiem? Wziąć pigułki - to śmieszne, naprawdę. Chodzi mi o to, dlaczego ktoś miałby brać pigułki, aby zatrzymać pamięć? Pamięć o swoim niepokoju, utrzymującą się w czołówce twojego umysłu. Więc co jest odpowiedzią?
Nauczyć się nowych pamięci, wdrożyć nowe zwyczaje, pochować stare tak głęboko, jak możliwe i być gotowym do przyjęcia pozytywnych działań podświadomych.
Więc trzeba wprowadzić proste i praktyczne zasady działania. Program opiera się na czterech filarach oraz skutecznych technikach pokonujących lęk. Teraz wystarczy odkryć znaczenie każdego z nich, nauczyć się i wdrożyć do swoich codziennych zajęć, aż staną się instynktowne i automatyczne. Wszystko, co mogę zrobić, to pokazać ci ich znaczenie. Są to ćwiczenia, wskazówki i informacje, jeśli je zastosujesz, zmienisz swoje życie.
Cztery kroki, podróż do nowego życia zaczyna się tutaj. Uwolnij się od zaburzeń lękowych.

wtorek, 22 stycznia 2013

Twoje emocje podstawowe, mieszane i te inne

Świat emocji i uczuć to kraina szczęścia, usłana różami podróż od miłości rodzicielskiej, dzieciństwa, okresu dorastania po dorosłość i mądrość okresu dojrzałego. Świat złych emocji i toksycznych związków to dramat życiowy. 
Ciężar takich emocji, toksyczność ludzi, dramat braku dojrzałości emocjonalnej może zamienić życie w dramat.
Odczuwanie emocji i zauważanie ich na co dzień, jest umiejętnością, której trzeba się nauczyć. Na żadnym etapie szkoły nie uczą jak sobie z tym poradzić. Nikt nie daje do ręki przewodnika, gdzie od A do Z możemy poznać świat emocji.
Jak to możliwe, że kupując telewizor otrzymujemy instrukcję obsługi, a nie wiemy jak radzić sobie z tęsknotą, strachem czy lękiem?
Z emocjami pozytywnymi nie ma takiego kłopotu. To te negatywne potrafią spowodować złe samopoczucie, przedłużające się apatie, czy wreszcie choroby. Emocje są jak powietrze. Potrzebujemy ich do życia, jak ryba wody, jak dżdżownica ziemi. To one wskazują nam, jakie potrzeby powinniśmy zaspokajać.
Emocje mają swoje nazwy. O dziwo, w większości powszechnie znane. Rozróżnianie ich, ułatwia nam posługiwanie się nimi. Jest to ważne, bo kiedy zmagamy się, z jakimś schorzeniem lub chorobą, w wielu przypadkach ma to podłoże w nierozpoznanych i nieprzepracowanych emocjach.
Uczucia nie są emocjami. Różnica jest zauważalna, kiedy przyjrzymy się reakcji ciała na dane doznanie. Uczucia są delikatniejsze, przeżywamy je łagodniej. Przykładem może być tu wzruszenie lub rozżalenie.
Emocje są wszechobecne. To fakt. Każdy powinien odczuwać i przeżywać emocje. W przypadku, kiedy wydaje się, że nic nie czujemy, że jesteśmy jak skała, najprawdopodobniej mamy do czynienia z zablokowaniem przez lęk.
Przykłady
Jedziesz do kina i czekasz na przystanku. Autobus się spóźnia. Podejmujesz decyzję, że idziesz na pieszo jeden przystanek.
Czekasz na wyniki egzaminu na studiach. Nic więcej nie możesz zrobić. Termin ogłoszenia wyników jest za dwa tygodnie. Nie śpisz, mniej jesz, chodzisz jak w letargu. Zastanawiasz, co będzie, jeżeli?

Powyższe przykłady pokazują różne emocje, natężenie i czas ich występowania. Każda emocja w życiu ma znaczenie. Jeżeli nie możemy sobie z nią poradzić, to zaczynamy nią manipulować. Wynikiem tego są różnego rodzaju zachowania, zamienniki, dzięki którym wydaje się, że panujemy nad swoim życiem.
Emocje można podzielić na:
~Emocje podstawowe
~Emocje mieszane
~Kontremocje
~Pseudoemocje
Bogactwo i różnorodność emocji, kłopoty z ich nazywaniem, komplikacje psychiczne i zdrowotne z tym związane pokazują, że warto poznać ten obszar bliżej.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

DDA - Najważniejsze problemy, wyzwania i tematy do pracy cz.3

W ostatniej części artykułu zajmę się takimi zagadnieniami i tematami do pracy dla DDA jak: przeżywanie złości i konieczności zmiany podejścia do jej przeżywania, przebaczenie jako niezbędny element w  procesie uzdrawiania oraz poczucie własnej wartości, które trzeba zbudować na zdrowych podstawach.
9. Przeżywanie złości
Mimo iż DDA jest mistrzem w nakręcaniu się emocjami, to jednak nie oznacza, że przeżywa je świadomie. Są to raczej emocje nierozpoznane, niezrozumiale, dlatego DDA uznaje je za niebezpieczne i wręcz szkodliwe.
Najbardziej niebezpieczną emocją dla DDA wydaje się być złość. DDA wielokrotnie w swoim otoczeniu widzi, jak złość staje się przyczyną krzywdy psychicznej bądź fizycznej, widzi, jak bliscy ludzie krzywdzą się, reagując w złości, podejmując decyzje, działając pod wpływem złości czy furii.
Natomiast to, czego DDA/DDTR nie zobaczy w swoim domu, to konstruktywne i świadome przeżywanie złości, dlatego myśli, że taka opcja nie istnieje. DDA zakwalifikowały złość jako złą, krzywdzącą i raniącą, nie rozróżniając, że to sposób przeżywania i uzewnętrzniania złości może być krzywdzący, niewłaściwy, a nie sama złość. Złość to emocja jak każda inna, sygnalizator tego, co się dzieje w nas, a nie intruz, którego trzeba bezzwłocznie usunąć.
Kiedy na terapii dowiedziałam się, że złość to taka sama emocja jak każda inna, że można ją swobodnie przeżywać, że złość się odczuwa, a nie jest się nią („nie jestem zły, wściekły, tylko czuję złość”), byłam bardzo zdziwiona, bo była to dla mnie totalna nowość. Wzorzec, jaki miałam w domu, podpowiadał mi, że złość się albo wypiera, chowa i udaje, że jej nie ma, albo złością się miota, manipuluje innymi, złość krzywdzi. Na początku samo dopuszczenie, by się złościć, jest trudne, ze strachu, że skończy się krzywdą, jak w domu, jednak zacząć się w ogóle złościć bez hamowania to pierwszy ważny krok, by zacząć być tego świadomym i by znaleźć konstruktywne sposoby jej przeżywania.

Pamiętam, kiedy pierwszy raz pozwoliłam sobie na złość, niehamowaną, niecenzurowaną złość – przez parę miesięcy chodziłam permanentnie wkur..., ponieważ tyle złości miałam nagromadzonej w ciele fizycznym i innych ciałach (czego wtedy nie wiedziałam).
To było niewiarygodne, ile złości można w sobie pomieścić. Oczywiście moja nauka złoszczenia się zakładała, że będę na początku powielać wzorce z domu, że jak pójdę, to na całego, że wybuchnę, będę krzyczeć. Więc krzyczałam – i nic złego się nie stało. Bałam się, że złość mnie zdominuje, ale w rzeczywistości bałam się swoich wyobrażeń na temat złości wyrosłych na doświadczeniach z domu.
Nikt nie zginął, nikogo nie pobiłam, nie złamałam prawa. Za to miałam ogromną lekcję obserwacji złości i siebie złoszczącej się. Zobaczyłam, że kiedy nie zatrzymuję złości, pozwolę jej płynąć, mogę skorzystać z drogowskazu, jaki mi daje, czyli znaleźć jej przyczynę W SOBIE, o co zaczepia, co się za nią kryje itd. Zobaczyłam, że kiedy zrozumiem, skąd pochodzi złość, ona odchodzi.
Druga ważna rzecz, to nauczyć się nie podkręcać złości, co jest nawykiem wyniesionym z domów DDA. Zamiast tego należy patrzeć świadomie w swoje wnętrze: co ono czuje? Gdzie czuje? Jak czuje i dlaczego czuje?
To jest droga do tego, by zacząć poznawać siebie, ale nie uda się to bez choćby względnej akceptacji siebie i tego, co się przeżywa. Wiadomo, że brak akceptacji blokuje zobaczenie tego, co czujemy, przeżywamy, jeśli wykracza to poza akceptowalne ramy. Dlatego warto dać sobie prawo,  by czuć to, co się naprawdę czuje, przeżywać to, co się przeżywa, i skorzystać z tego, co nam to pokazuje, bo możemy na tym niezmiernie dużo skorzystać.


10. Przebaczanie

Patrząc z perspektywy osobowości, przebaczenie jest bardzo potrzebnym procesem.
Dopóki patrzymy na sytuacje poprzez role, jakie pełnimy z poziomu osobowości, czujemy się ofiarą, a z ojca czy matki robimy kata. Dopóki patrzymy z poziomu: dlaczego on lub ona mi to zrobili? Dlaczego uczynili piekło z mojego dzieciństwa? Dlaczego mnie to spotkało?, dopóty czujemy ciężar, a żeby go zrzucić, szukamy sposobu na przebaczenie.
Jednak mając świadomość istnienia duszy, możemy zobaczyć, że tak postawione pytanie nie ma sensu i nie przyniesie nam rozwiązania. Potrzeba tutaj szerszej perspektywy, żeby zrozumieć, dlaczego coś nas spotyka, to MY musimy być w centrum naszego zainteresowania i pytań.
Tu nie chodzi o naszych rodziców, tu chodzi o nas, więc zainteresowanie trzeba skierować na siebie:
- Dlaczego wybrałam/wybrałem sobie takich rodziców?
- Dlaczego namówiłem ich, by pełnili taką, a nie inną rolę w moim życiu?
- Co było powodem pomysłu, by urodzić się w takich warunkach?
Tak stawiane pytania przyniosą odpowiedzi, które dadzą nam zrozumienie, rozwiązanie i uwolnienie.

Przez lata próbowałam wybaczyć mojemu ojcu wszystkie krzywdy, jakich – moim zdaniem – doznałam przez niego, szukałam sposobu, by ból i poczucie krzywdy nie wracało. Sądziłam, że ogrom jego winy wymaga mojego przebaczenia jako jego ofiary, ale kiedy znalazłam odpowiedź na pytanie: dlaczego wybrałam sobie takiego ojca i takie warunki?, okazało się, że nie ma NIC do wybaczania, bo nie ma winnego, nie ma kata i nie ma ofiary. Dlaczego?
Dlatego, że kat katuje wbrew naszej woli, natomiast ja się umówiłam na poziomie dusz z moim obecnym ojcem, że tak będzie wglądać to wcielenie.
Wyraził zgodę, że będzie grał mojego kata na moje życzenie, żebym mogła doświadczyć cierpień, upokorzeń w ramach kary, którą chciałam sobie wymierzyć. Teraz widzę, że to było coś więcej niż zwykłe ukaranie siebie, to była lekcja zrozumienia, że pojęcie kary i winy to sztuczne twory zrodzone na potrzebę równie sztucznego systemu karmicznego.

Oboje graliśmy role, których się podjęliśmy, najlepiej jak potrafiliśmy. Taki był wybór, nasz wybór – MÓJ wybór.
Nikt mnie nie zmuszał, byłam krzywdzona, bo tego chciałam na to wcielenie. Więc co tu jest do wybaczania? Że ktoś z godnie z umową pełnił swoją rolę?
Mogłam tylko z wdzięcznością podziękować mojemu ojcu, że tak sumiennie i dobrze wykonywał swoją rolę i zwolnić go z jej pełnienia, bo lekcję odebrałam i ten układ ról nie był już potrzebny. Nie zapomnę dnia, w którym sobie uświadomiłam, że tak naprawdę nie muszę wybaczać, bo nie ma nic do wybaczenia, to było jak zrzucenie tony ciężaru z ramion, a największym skarbem okazało się zyskanie perspektywy szerszej niż kat-ofiara, zobaczenie świadomie podjętych przez dusze decyzji i wyborów, wzięcie odpowiedzialności za nie na siebie.


11. Poczucie własnej wartości

Poczucie własnej wartości opiera się na zdrowej miłości do siebie, szacunku do swojej osoby, energii, przejawiania oraz akceptacji tego, jacy jesteśmy, co czujemy i co nam się przydarza.
DDA/DDTR cierpią na niedosyt miłości od dzieciństwa i zawsze jest im jej brak. Jak każde dziecko czekają na miłość od rodziców, na wyrazy tej miłości, których się jednak nie doczekują.


To jest bardzo zadziwiające zjawisko, którego doświadczyłam ja sama i wiele osób z rodzin dysfunkcyjnych – potrzeba bycia kochanym przez rodziców, a zwłaszcza tego rodzica, który kochać nie potrafi, jest tak silna, że wbrew wszelkiej logice i wiedzy cały czas oczekujemy, że w jakiś nieokreślony sposób rodzic, który nigdy nie okazywał miłości (lub rzadko i dziwacznie okazywał), nagle zacznie to robić. Oczekujemy tego jako dzieci, przez całe dzieciństwo, ale potem ta niezaspokojona potrzeba „rośnie” z nami i cały czas głęboko w nas tkwi niekochane dziecko.
Takie doświadczenia sprawiają, że ugruntowuje się przekonanie: „nie zasługujemy na miłość”, a co za tym idzie na wszystkie inne fajne rzeczy, bo jeśli mama/tata nas nie kocha, to musi być coś z nami nie tak, więc jesteśmy niewystarczająco dobrzy, by być kochani, szczęśliwi, zadowoleni, bogaci itd.
Całe życie zatem udowadniamy, że jest inaczej, że zasługujemy, że jesteśmy fajni, potrzebni, wartościowi. Motorem wszelkich działań bywa takie: „ja wam pokażę”, wszystko to, co uda nam się osiągnąć, ma przynieść upragnione potwierdzenie od rodziców w postaci pozytywnej reakcji, pochwały itp. Już jako dorośli ludzie robimy wszystko nie dla siebie, nie dla przyjemności, tylko dla poklasku rodziców lub w drugiej wersji na złość im, wbrew, czyli w myśl zasady: „na złość rodzicom odmrożę sobie uszy”.
Na zewnątrz, w obu przypadkach, emanuje głęboką energią nieakceptacja siebie wynikająca z przekonania, że nie jestem wystarczająco dobry. Zamykamy się tym samym na miłość, tę w sobie i tę na zewnątrz. Nawet jeżeli jakimś cudem w naszej okolicy znajdzie się osoba, która nas pokocha, to najprawdopodobniej bez przebudzenia się z tej postawy, nie zauważymy tego i dalej będziemy płakać, jacy jesteśmy biedni, odrzuceni i nadal będziemy czekać na akceptację i miłość rodziców, zamiast skorzystać z jedynej skutecznej metody, jaką jest pokochanie siebie. Czekając na „ratunek z zewnątrz”, zdajemy się na łaskę i niełaskę, na rozczarowanie, więc najlepiej zostać swoim przyjacielem, swoim wsparciem i pokochać siebie. Oczywiście można być nieszczęśliwym, niekochanym i czekającym na miłość rodziców do śmierci, jednak wcale tak nie musimy, tylko tu znowu trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie samego, otworzyć się na miłość w sobie, ponieważ ta cała wiara w „nie zasługuję na…” zamyka nas na nią, a przecież wszyscy znamy Miłość, bo od niej pochodzimy.

Rodzice zrobili to, co zrobili, są, jacy są i się nie zmienią, a nawet gdyby jakimś cudem tak się stało, to nie dadzą nam tego, czego potrzebujemy, nie nadrobią lat dzieciństwa, nie zaspokoją dziecka w nas.
Z tą świadomością możemy przystąpić do samowychowania, samorozwoju i samokochania.
Byłam już dobrze po dwudziestce, gdy dotarło do mnie, że mój ojciec się nie zmieni, tak po prostu nie zacznie mnie kochać, tak jak tego potrzebuję, nie będzie ze mnie zadowolony, więc mogę dać sobie spokój z czekaniem na to i ze staraniem się o to. Natomiast to, co mogę zrobić, to pokochać siebie tak, jak tego chcę, być dla siebie taka, jak potrzebuję, dać sobie wszystko to, czego mi brak, mało tego, jestem jedyną osobą, która wie, czego potrzebuję. Zaczęłam kochać siebie, akceptować, doceniać siebie, wspierać, lubić siebie, zaczęłam być szczera i życzliwa wobec siebie.
To było oczywiste od samego początku, ale łatwiej żyć nadzieją, niż samemu się za coś wziąć.
Wyłączyłam też rodzica w głowie, bo to, czym „karmią” nas najbliżsi, pozostaje w nas w postaci tak zwanego wewnętrznego rodzica, który przemawia do nas głosem prawdziwych rodziców, gdy ich przy nas nie ma. A to znaczy, że „skażenie” jest tak silne, że odbywa się już bez ich udziału, potem byłam dla Kasi (siebie) taka, jak tego potrzebowała, zwłaszcza gdy szło coś nie tak, gdy się nie udało, gdy było trudno. Zamiast się biczować i krytykować, siadałam i mówiłam: „no tak, nie wyszło najlepiej, to się zdarza, a teraz zastanowimy się, co najlepszego można zrobić dalej”.

Mówiłam do siebie: „Kocham, szanuję i akceptuję cię, Kasiu, kocham z tym, co... (czujesz, przeżywasz, robisz albo nie robisz właśnie) – to jest potrzebne, ponieważ bardzo długo włącza się wyuczony przez lata pierwszy odruch krytyki, rozczarowania, niezadowolenia, który zamieniamy w nawyk akceptacji.
A tak w ogóle, dlaczego ja mam być niezadowolona, bo coś się nie udało? Przecież dzięki błędom uczę się, jak właściwie działać, one są niezbędne. To że mój ojciec czy matka nie potrafili znieść błędu, zareagować na niego jak na wskazówkę, nie oznacza, że ja mam robić tak samo. Wszystko jedno w jakiej sferze coś się nie udało, osobistej, duchowej, zawodowej czy innej. Niezapomniany jest moment, w którym przestajesz reagować na krytykę rodzica, ona już nie zaczepia w tobie o niskie poczucie wartości, poczucie winy czy niezasługiwanie. Jeżeli wiesz, że zasługujesz na miłość, że jesteś wartościowy bez miłości tych, od których jej oczekiwałeś, to oni tracą władzę nad tobą

sobota, 19 stycznia 2013

DDA - Najważniejsze problemy, wyzwania i tematy do pracy cz.2

W tej części artykułu opisuję mechanizmy:  wkręcania się w spirale wzorców DDA, strachu przed zmianami, wynikajacym z dorastania w trudnych i nieprzewidywalnych warunkach, oraz o związkach DDA, a także o pragnienu bycia potrzebnym.
5. Wkręcanie sie w spiralę wzorców.
DDA wciąga jak narkotyk, wkręca jak hazard - już chcesz to przerwać, już się bronisz, a stare mechanizmy pociągają za sznurki, aż znów je uwolnisz. Im szybciej się orietujesz, że sie wkręcasz, tym szybciej możesz temu zaradzić, a z  czasem już nie dasz się w to wciągać. Niewkręcanie się nie zawsze jest wynikiem zerwania kontaktu, tylko wycofania się z kontaktu (rozmowy, przekonania, dyskusji, działania) opartego, napędzanego na wzorcach DDA.
Ileż to razy dajemy się wkręcać w rozmowy, o których wiemy, że nakręcają tylko spiralę złości i nieporozumienia. Ile razy prowadzimy dyskusje, po raz kolejny próbując kogoś przekonać do czegoś, do czego ten ktoś nie da się przekonać. Odgrywaliśmy setki razy te same sytuacje i wiedząc, jak się to zakończy, nie potrafiliśmy zachować się inaczej niż poprzednio. Coś pchało nas do tego, by postąpić właśnie tak, powiedzieć właśnie to i zrobić taką minę, a nie inną. Każdy z nas mógłby pewnie przytoczyć takie sytuacje ze swojego życia, pokazać, kiedy działa schematycznie. Dotyczy to szczególnie relacji rodzinnych, rodziców, rodzeństwa, a potem własnego partnera i dzieci. Ile ja takich rozmów „kierowanych” przeprowadziłam w życiu, starając się przekonać kogoś do tego, o czym ten ktoś kompletnie nie był przekonany. Ogromny wydatek energetyczny i nakręcenie. Taka sytuacja zaczyna się z pozoru spokojnie, choć w środku już wszystko świdruje, starannie dobieramy słowa, jeszcze nie widząc, że toczymy walkę na argumenty, aż wzorce już nas mają, emocje biorą górę i nawet jeśli nie kończy się to wybuchem, długo trzeba dochodzić do siebie energetycznie, człowiek jest rozbity, skołowany.
Kiedy odkryłam tę prawidłowość, czułam niemoc, wiedziałam już, kiedy to się dzieje, ale bezwolnie się temu poddawałam, czując bezradność wobec fali, która mnie niosła. Chcę wyjść, wycofać się, skończyć rozmowę, ale nie mogę, dalej stoję i mówię. I ulegałam temu tak długo, jak długo wewnętrznie, gdzieś w głębi podświadomości, czułam taką potrzebę, czułam jakąś przyjemność z tego („ale fajna jazda”), ale przyszedł moment, że już nie było przyjemności, że zmęczenie brało górę.
Bo to było jak walka rozbitka z morzem w czasie sztormu, rzucało mną na lewo, prawo, do przodu i do tyłu, a ja nic nie mogłam zrobić. A jednak mogłam! Zanim nauczyłam się nie reagować na zaczepki i prowokacje, to udawało mi się znaleźć tyle siły woli, by wycofać się z rozmowy w trakcie jej trwania, zanim się pogrążyłam i zaczęłam odczuwać silne negatywne skutki. To był pierwszy krok, potem przychodzi drugi – nie musisz wychodzić, żeby przerwać rozmowy, po prostu kończysz rozmawiać, zmieniasz temat i nie czujesz już negatywnych emocji w stosunku do tej osoby, sytuacji. Jeżeli te negatywne emocje jednak są, najlepiej spojrzeć w siebie, porozmawiać z duszą i uwolnić się. Przychodzi też kolejny etap, kiedy od razu dostrzegasz prowokację i możliwe wzorce i z uśmiechem z nich rezygnujesz, zanim na nie zareagujesz. Oczywiście nie jest to możliwe zawsze, stale spotykamy nowych ludzi i sytuacje, ale to jest już zupełnie inny poziom funkcjonowania, inny poziom relacji, kontaktów międzyludzkich.
Gdy rozluźnia się pancerz wzorców, widzimy coraz więcej, coraz więcej decyzji podejmujemy „my”, a coraz rzadziej są to reakcje na wzorce. Kiedy zauważasz, że rozmawiają wzorce, a nie ty sam, trzeba się zatrzymać, przyjrzeć temu i zacząć samemu mówić za siebie i rozmawiać na tematy, na które ma się ochotę, i z ludźmi, z którymi naprawdę chce się rozmawiać.


6. Świat bez zasad

DDA/DDTR dorasta w świecie bez stałych zasad i norm, w środowisku kompletnie nieprzewidywalnym, w którym rosnące dziecko nie ma się czego złapać i czuje się zagrożone. Dzisiaj wolno jedno, jutro drugie, w trzeci dzień za pierwsze dostaniesz burę, a za drugie lanie. To ciągła potrzeba bezpieczeństwa oraz zmaganie się z chęcią aprobaty najbliższych i ciągłe znoszenie ich dezaprobaty. Nawet jeśli dziecko nie doświadcza przemocy fizycznej, ta psychiczna i emocjonalna potrafi ranić jeszcze dotkliwiej i na dłużej. Dlatego dziecko próbuje znaleźć choć odrobinę stałości i pewności, a później ta stałość i pewność staje się substytutem poczucia bezpieczeństwa. Dlatego DDA boi się zmian, boi się, by było inaczej, przeraża je, że coś zmieni swój dotychczasowy porządek, bo to oznacza zagrożenie utraty tej stabilności, którą wypracowało. Życie w tak rozdygotanym świecie jest niezmiernie trudne, więc ścisła kontrola i pilnowanie rytuałów i powtarzalności pozwala przetrwać.
Jednak potem, w dorosłym życiu, ten plan na przetrwanie nie pozwala się rozwijać, zawęża widzenie/rozumienie do walki o przetrwanie. Nawet kiedy już tego nie pamiętamy i ten dziecięcy strach zepchnęliśmy gdzieś głęboko, on nadal jest, a program ochrony/przetrwania nadal funkcjonuje. Jako dorosłe osoby go nie potrzebujemy, powiem więcej, jeśli mamy dorosnąć, ten program ochrony trzeba zdezaktualizować i wyłączyć, bo będzie nam utrudniał życie, zamiast wspierać i pomagać. Wciąż będzie wracał do nas (w zupełnie już nieadekwatnych sytuacjach) lęk małego dziecka, że sobie nie poradzi, mimo że nie ma do tego realnych podstaw. Potem wielu rzeczy w życiu DDA/DDTR nie spróbuje, bo się ich boi, odruchowo mówi „nie”, choć chciałoby spróbować, kiedy jednak czuje znajomy niepokój, poddaje się, myśląc, że to intuicja, a to tylko stary program. Nierzadko wybiera coś w zamian, w zastępstwie, coś, co wydaje się w danej chwili bezpieczniejsze i mniej przeraża. DDA boi się wziąć odpowiedzialność za chęci i znaleźć siły, by je realizować, jest to obawa o zmianę rytuałów, znajomych zwyczajów. Taka osoba woli „bezpiecznie” pozostać w tym, co znajome, nawet jeśli nie jest to dla niej satysfakcjonujące. Tak się dzieje oczywiście do czasu, aż postanowimy zbudować prawdziwe poczucie bezpieczeństwa, prawdziwą zdrową samoocenę i zrezygnujemy wreszcie z kontroli, która blokuje nas lękiem, by sięgnąć po to, czego chcemy, spróbować nowych rzeczy, nowego życia na wolności.


7. Związki DDA

DDA/DDTR buduje związki – to jest dopiero ciekawa rzecz. Z pozoru wszystko może wyglądać dobrze, że kocha, że dba, że dla bliskich zrobi wiele albo wszystko, tylko że to dzieje się własnym kosztem, nie jest prawdziwe, to odgrywanie wizji związku/rodziny, jaką DDA ma w swojej głowie. DDA/DDTR ma WYOBRAŻENIE, a nie WIEDZĘ czy doświadczenie na temat tego, jak wygląda miłość, jak wygląda dobry związek, jak wyglądają bliskość, zwyczaje rodzinne, rozmowy.
Doświadczenia domu rodzinnego DDA/DDTR to nie sielanka, a trauma, więc marzeniem każdego DDA jest stworzyć „idealny związek/idealną rodzinę” i taką wizję tworzy w swojej głowie wraz z misternym planem, jak to ma wyglądać. Kiedy już znajdzie partnera, jak się wydaje odpowiedniego, zaczyna realizować ten plan, z klapkami na oczach podąża ku swojej wizji, nie zważając na nic, zwłaszcza na chęci i potrzeby partnera czy pozostałych członków rodziny. Cały plan DDA dotyczący idealnego związku i rodziny jest ograniczony jego wyobrażeniami, nie ma tu miejsca na niespodzianki, spontaniczność, zmiany, bo nie ma otwartości (wcześniejszy wpis o poczuciu bezpieczeństwa budowanym na kontroli).
Idea idealnego związku wydaje się DDA tak porywająca, że nie przyjdzie mu do głowy wprowadzić korekty w planach – bo po co? I to jest największa pułapka, ponieważ DDA nie zważa na zmiany w otoczeniu, w sobie, partnerze i nie koryguje planu pod te zmiany, tylko trzyma się sztywno wcześniejszych ustaleń, które – co ciekawe – poczyniło samo ze sobą, a nie z partnerem, rodziną.

Wiec tak naprawdę gdzie tu miłość, gdzie tu bliskość, gdzie tu idealny związek?
Dla DDA miłość to zbitka wyobrażeń własnych, podłapanych z otoczenia, mediów, strzępków rozmów, książek, romantycznych lub ekscytujących filmów i nie taka łatwa jest konfrontacja tego z rzeczywistością i przyznanie, że to mit oraz otwarcie się i poszukanie szczerego, prawdziwego uczucia. Dlatego DDA na partnera najczęściej wybiera kogoś, kto też nie ma tej otwartości, co daje „bezpieczeństwo” utrzymania stworzonego światka i niewychylania z niego nosa na rzeczywiste możliwości gamy odczuć, doznań możliwych do przeżywania w relacji/ach przy otwarciu, przepływie, otwartym sercu i kanale miłości. DDA nie chce płynąć z nikim, chce trzymać się tego, co ma w swojej wizji – ze strachu, że to straci, że cała reszta to niepewność.
Tylko co możemy zyskać, oszukując siebie, żyjąc w iluzji, zamykając się na siebie i na bliskich? Bo czy kontrolowana miłość to miłość? Kontrolowana bliskość to bliskość? Czy są to tylko wyobrażenia, że tak jest?
Co to za miłość odtąd – dotąd, otwarcie się na kogoś w ograniczonym zakresie, bliskość od – do? To takie ħś-owe (hś – hierarchia światła). Ja sama teraz już nie rozumiem, co mogło być tak pociągającego w takim dozowaniu, manipulowaniu? To krzywdzenie siebie i bliskich.
Oczywiście tu w grę jeszcze wchodzą wszystkie misje ochrony/nauki/ratowania od.. więc zdaniem DDA ono pomaga bliskim, prowadzi ich, broni, chroni, bo więcej wie, rozumie itd.
W efekcie blokuje partnerowi i rodzinie możliwość poznania prawdziwej nieograniczonej miłości, bliskości, przepływu, rozwoju, samodzielności.
Przyznam, że trzeba mieć dużo odwagi, by to przyznać i podważyć prawdziwość świata, w którym się żyje, który się zbudowało. Zrobiłam to ładnych parę lat temu i wtedy było to dla mnie wielkim szokiem. Cały misternie ułożony plan stworzenia „idealnej rodziny/związku” legł w gruzach, bo zobaczyłam, że jest iluzją. Zrozumiałam, dlaczego mimo iż z pozoru wszystko wyglądało dobrze, ciągle mi czegoś brakowało, że stale coś było nie tak. A było „nie tak”, bo było nieprawdziwe, bo to był mój plan, a nie plan mojego partnera czy rodziny, i dążyłam sobie do niego sama. Mój partner nie „nadążał” za mną, miał inne potrzeby, nie szukał tego co ja.

Czemu czegoś brakowało? A można się najeść wirtualnym jedzeniem? Jeśli ktoś szuka autentycznej miłości, bliskość, relacji, przepływu, to czy choćby najpiękniejsza iluzja da spełnienie? Jednak jeśli szuka się autentyczności, nie można ograniczać jej swoimi wyobrażeniami. Najczęściej jednak nawet nie wiemy, że mamy wyobrażenia, realizujemy je, żyjemy nimi, zanim je odkryjemy. I kiedy już to zobaczymy i rozpoznamy, dopiero wtedy można przyjrzeć się temu, co realnie stworzyliśmy, gdzie w tym wszystkim jesteśmy my i jacy jesteśmy, gdzie w tym wszystkim są nasi bliscy, partner i jacy są. Odnaleźć to, czego się naprawdę chce, jakiej się chce relacji i zobaczyć, czy to się pokrywa z pragnieniami partnera, bo po latach może się okazać, że priorytety, potrzeby i chęci są rozbieżne albo że między partnerami nie ma przepływu.


8. Bycie potrzebnym

Ważnym aspektem tworzenia relacji przez DDA jest to, że właściwie wszystkie relacje stworzone przez nie opierają się najczęściej na byciu potrzebnym (często mylone jest to z miłością) osobom, z którymi się wiążą – to główny napęd działania, często nieświadomy. DDA wiąże się z tymi, którym, jak sądzi, jest potrzebne, bo sobie bez niego nie poradzą, bo musi z nimi być i im pomagać (życie cudzym życiem, przeżyciami, emocjami – współuzależnienie).
DDA zatem najlepiej czują się w towarzystwie tych, którym na różne sposoby mogą pomagać, udzielać rad, wyręczać i w sumie tylko z takimi osobami dobrze się czują i widzą sens wiązania się z nimi. Nie umieją cieszyć się z bycia z kimś dla samej przyjemności bycia, dzielenia się sobą, partnerskie relacje to zagrożenie zburzeniem porządku świata, odrzuceniem (bo kiedy ktoś nie potrzebuje, to zostawia), ale często też DDA kontynuują tylko te znajomości, w których są bardzo ważne jako doradcy, pomagający, wspierający, ci mądrzejsi. Tam, gdzie nie muszą się opiekować, pomagać, brać odpowiedzialności, to nie ma tej atrakcyjności i DDA często nie widzą sensu dalszej znajomości. Swoją misję uważają za skończoną.
Dzięki życiu cudzym życiem mogą „podbudować” swoją samoocenę, są przydatni, użyteczni, niezbędni i czują się bezpiecznie w swoim wyobrażeniu, bo takie „opiekujące” relacje nie są wyzwaniem. Partnerstwo jest natomiast ogromnym wyzwaniem dla DDA, tam gdzie zakładana jest równość, nie ma mądrzejszego, lepszego z założenia.

A co w sytuacji, kiedy partner okaże się silniejszy, mądrzejszy, w czymś lepszy? To koniec świata dla DDA. To znaczy jego świata iluzji bezpieczeństwa, idealnych relacji i kontroli. Bo przecież w partnerskiej relacji nie ma miejsca na kontrolę.

piątek, 18 stycznia 2013

Noworoczny bilans psychicznych zysków i strat

Jeżeli pragniesz, by Nowy Rok przyniósł Ci spełnienie Twoich noworocznych postanowień, nie wystarczy, że od wielu przyjaciół usłyszysz życzenia spełnienia marzeń. Trudno zmienić z dnia na dzień coś, co jest tak naprawdę górą lodową, narosłą przez wiele lat.
Psychiczne góry lodowe ukazują nam swój wierzchołek, choć większa ich część jest dla nas niewidoczna. Jednak takie właśnie góry lodowe (w tym uzależnienia i współuzależnienie) są dla nas często priorytetami, których najchętniej pozbylibyśmy się jak najszybciej i często podejmujemy postanowienia noworoczne, że się z nimi wreszcie rozprawimy. Z drugiej strony, jest to bardzo trudne i na ogół naszych noworocznych postanowień nie dotrzymujemy.
Co wtedy robić? Jak zmierzyć się z psychiczną "górą lodową", żeby naprawdę móc sie z nią rozprawić? Podejść jest wiele, postaram się tu więc opisać jedno z częściej stosowanych.
Chyba najlepiej sprawdzoną metodą jest rozpoczęcie od uświadomienia sobie zysków i strat z istnienia i pielęgnowania naszej „góry lodowej”.
Wydawałoby się, że poważne problemy mogą przynosić tylko straty.
Niemal każdy problem, który decyduje o tym, że czujemy się nieszczęśliwi, na przykład:
 — uzależnienie od substancji,
 — uzależnienie od bliskiej osoby,
 — brak szczęścia w miłości,
 — brak stałej pracy,
 — brak przyjaciół,
 — częsta zapadalność na choroby,
dręczy nas dotąd, dopóki nie zrobimy wszystkiego, by się go pozbyć lub przestać się nim przejmować.
Oczywiście, nieraz zdarzają się sytuacje, na których pojawienie się nie mamy wpływu. Nieraz też nie ma innej rady, jak zaakceptować to, co nas spotkało. Nigdy nie musi to jednak oznaczać zgody na „taki los”, nie jest żadną wymówką. Istnieje wiele przykładów ludzi, których los bardzo doświadczył, a mimo to żyją godnie i szczęśliwie.
Dlaczego więc tak wielu ludzi stosuje wymówki?
Między innymi dlatego, że problemy, których doświadczają, przynoszą im nie tylko straty, ale i korzyści.
Na przykład, czy jeżeli jestem jedyną osobą, która cokolwiek robi w domu (uff, jak dobrze, że te czasy minęły!), jeżeli cierpię, narzekam, zrzędzę, ale robię to dalej, nie tylko ponoszę straty (cierpię), ale także mogę mieć przyjemne poczucie, że beze mnie ten dom przestanie funkcjonować, że reszta rodziny sobie beze mnie nie poradzi, że jestem najodpowiedzialniejsza i najbardziej pracowita z nich wszystkich.
To są zyski, które nieraz okazują się tak duże, że trudno nam zrezygnować z tej – w sumie niby nieprzyjemnej – sytuacji.
Przyjrzyj się nie tylko stratom, ale także i zyskom.
Dlatego aby dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest nasza „góra lodowa” i świadomie podjąć postanowienie o jej likwidacji, warto rozpocząć od przyjrzenia się uczciwie wszystkim zyskom i stratom, jakie tworzy. Weź kartkę papieru i długopis.
Na górze napisz: Moje zyski i straty z … i tu wpisz, co Ci przeszkadza.
Resztę strony podziel pionowo na pół.
Następnie po lewej stronie wypisz wszystkie zyski wynikające z tego, że nie rozstajesz się ze swoim problemem.
Po prawej stronie wypisz wszystkie straty. Prawdopodobnie na początku będzie Ci trudno wymyślić cokolwiek pozytywnego. Dlatego lepiej, jeżeli straty znajdą się po prawej stronie – zaraz poczujesz, że lewą stronę kartki też trzeba czymś wypełnić! Pisz wszystko, co Ci przychodzi do głowy. Nie zastanawiaj się nad tym, czy to dobrze, czy źle, czy wypada tak myśleć, czy nie. To są tylko Twoje myśli.
Wypisz nie tylko te duże, ważne rzeczy, ale także wszelkie drobnostki. Gdy wykonasz już to ćwiczenie, policz, ile jest strat, a ile zysków. Spróbuj poczuć, które z nich przeważają. Nieraz nasz świadomy umysł widzi coś zupełnie innego niż nasza część emocjonalna i duchowa.
Taki bilans to pierwszy krok do ważnych zmian w życiu.
To potężne narzędzie, które działa na podświadomość. Dzięki niemu zrozumiesz, dlaczego, tak naprawdę, robisz to, co robisz. Na tej podstawie możesz z łatwością określić, czego tak naprawdę pod tym względem chcesz. Zachęcam Cię do wybrania sobie jednej rzeczy, którą chcesz zmienić w nowym roku i zrobienia bilansu zysków i strat.

czwartek, 17 stycznia 2013

Twoje emocje podstawowe, mieszane i te inne

Świat emocji i uczuć to kraina szczęścia, usłana różami podróż od miłości rodzicielskiej, dzieciństwa, okresu dorastania po dorosłość i mądrość okresu dojrzałego. Świat złych emocji i toksycznych związków to dramat życiowy. 
Ciężar takich emocji, toksyczność ludzi, dramat braku dojrzałości emocjonalnej może zamienić życie w dramat.
Odczuwanie emocji i zauważanie ich na co dzień, jest umiejętnością, której trzeba się nauczyć. Na żadnym etapie szkoły nie uczą jak sobie z tym poradzić. Nikt nie daje do ręki przewodnika, gdzie od A do Z możemy poznać świat emocji.
Jak to możliwe, że kupując telewizor otrzymujemy instrukcję obsługi, a nie wiemy jak radzić sobie z tęsknotą, strachem czy lękiem?
Z emocjami pozytywnymi nie ma takiego kłopotu. To te negatywne potrafią spowodować złe samopoczucie, przedłużające się apatie, czy wreszcie choroby. Emocje są jak powietrze. Potrzebujemy ich do życia, jak ryba wody, jak dżdżownica ziemi. To one wskazują nam, jakie potrzeby powinniśmy zaspokajać.
Emocje mają swoje nazwy. O dziwo, w większości powszechnie znane. Rozróżnianie ich, ułatwia nam posługiwanie się nimi. Jest to ważne, bo kiedy zmagamy się, z jakimś schorzeniem lub chorobą, w wielu przypadkach ma to podłoże w nierozpoznanych i nieprzepracowanych emocjach.
Uczucia nie są emocjami. Różnica jest zauważalna, kiedy przyjrzymy się reakcji ciała na dane doznanie. Uczucia są delikatniejsze, przeżywamy je łagodniej. Przykładem może być tu wzruszenie lub rozżalenie.
Emocje są wszechobecne. To fakt. Każdy powinien odczuwać i przeżywać emocje. W przypadku, kiedy wydaje się, że nic nie czujemy, że jesteśmy jak skała, najprawdopodobniej mamy do czynienia z zablokowaniem przez lęk.
Przykłady
Jedziesz do kina i czekasz na przystanku. Autobus się spóźnia. Podejmujesz decyzję, że idziesz na pieszo jeden przystanek.
Czekasz na wyniki egzaminu na studiach. Nic więcej nie możesz zrobić. Termin ogłoszenia wyników jest za dwa tygodnie. Nie śpisz, mniej jesz, chodzisz jak w letargu. Zastanawiasz, co będzie, jeżeli?

Powyższe przykłady pokazują różne emocje, natężenie i czas ich występowania. Każda emocja w życiu ma znaczenie. Jeżeli nie możemy sobie z nią poradzić, to zaczynamy nią manipulować. Wynikiem tego są różnego rodzaju zachowania, zamienniki, dzięki którym wydaje się, że panujemy nad swoim życiem.
Emocje można podzielić na:
~Emocje podstawowe
~Emocje mieszane
~Kontremocje
~Pseudoemocje
Bogactwo i różnorodność emocji, kłopoty z ich nazywaniem, komplikacje psychiczne i zdrowotne z tym związane pokazują, że warto poznać ten obszar bliżej.

środa, 16 stycznia 2013

Ludzka maszyna

Gdy czytałem ostatnio instrukcję nowego sprzętu domowego, przyszła mi do głowy frywolna myśl: „Szkoda, że nikt nigdy nie napisał „Instrukcji udanego życia”...
Ile czasu spędzasz ze swoją komórką?

Bez względu na to, czy interesujesz się tym, jak zbudowany jest silnik samochodowy, czy zastanawiasz się, co w swojej obudowie posiada telefon komórkowy, fakt pozostaje taki, że z jednym lub drugim masz na co dzień dużo do czynienia. Ponadto człowiek ma naturę nieustannego „ulepszacza” stworzonych przez siebie wynalazków – maszyn, które najpierw powstały w jego umyśle. To ironia, że gdy porównamy takie działania z tym, jak mało uwagi poświęcamy najpotężniejszej i najbardziej skomplikowanej maszynie, obecnej 24 godziny na dobę w naszym życiu.
Trzymaj się mocno, za chwilę dowiesz się, że jesteś maszyną, która może perfekcyjnie działać, wystarczy tylko…

Mam świadomość, że możesz powiedzieć teraz "daj mi spokój, nie jestem żadną maszyną." Jeżeli jednak powiesz to i odejdziesz, stracisz niepowtarzalną okazję, aby poznać jedną z najbardziej nietypowych teori z jakimi,  spotkasz się w swoim życiu.
Przeczytaj tylko poniższy fragment, a jeśli Ci się nie spodoba, to obiecuję, że nie będę Cię dłużej trzymać:

Nigdy nie przyszło ci do głowy, że pod ręką masz cudowną maszynę, sto razy lepszą od wszystkiego, co stoi w hangarach tego świata! Jest skomplikowana i zawiła, daje się delikatnie wyregulować, posiada zdumiewające, graniczące z cudem możliwości i nie przestaje przykuwać uwagi! Ta maszyna to ty sam. „Ten gościu z choinki się urwał. Mam tego dość!” – zawołasz z pogardą. Drogi panie, wcale nie z choinki. A nawet jeśli tak, sądzę, że jeszcze nie masz dość. Sądzę, że zdołam jeszcze przez chwilę przytrzymać cię za rękaw, chociaż wyrywasz się jak możesz.

Nie wygłupiam się, po prostu postawiłem sobie za zadanie zwrócić twoją uwagę na fakt, który umknął ci w całości, a na pewno częściowo. Fakt, że ty sam jesteś najbardziej fascynującym okazem maszyny, jaki kiedykolwiek stworzono. Niesprawiedliwie się oceniasz. Podobno ludzie myślą tylko o sobie, a tak naprawdę z reguły interesują się każdą istotą śmiertelną oprócz siebie. Mają zwyczaj przyjmować siebie za pewnik, a ten zwyczaj sprowadza 90% nudy i rozpaczy, jaką zna nasza planeta.

Jeśli nie spodobało Ci się powyższe porównanie człowieka do maszyny, to opuść od razu tę stronę. Jeśli jednak poczułeś się zaintrygowany i chcesz dalej poczytać o najtrafniejszej metaforze odnośnie człowieka, jaką kiedykolwiek zaprezentowała literatura, zapraszam Cię do dalszej lektury!
 Ile możesz zyskać, myśląc o sobie w kategoriach maszyny?

Jak wiesz, maszyny mają to do siebie, że można je zaprogramować do robienia tego, co trzeba. Pomyśl tylko, czy nie zdarza Ci się po kryjomu marzyć o tym, żeby przynajmniej czasami działać jak maszyna? Czy przypominasz sobie sytuacje, gdy:
Ktoś manipulował Twoimi emocjami.
Jakaś bliska Ci osoba wykorzystała Twoje słabości.
Przegrałeś negocjacje, bo nadmiernie okazałeś emocje.
Ktoś publicznie Cię skrytykował.

Wyobraź sobie, że gdybyś w każdym z tych przypadków działał trochę jak robot, emocje, które wtedy odczuwałeś, nie zraniłyby tak głęboko. Ten artykuł nie uczy w żadnym wypadku, jak być Człowiekiem - Robotem. Pokazuje ona tylko, jak bardzo człowiek jest podobny do maszyny i ile zyskałby w życiu, gdyby pomyślał czasami o sobie w tych kategoriach.
 Tak naprawdę to już jesteś zaprogramowany,
ale niestety nie przez siebie

Codzienne wstawanie o tej samej porze, ten sam autobus do pracy wypełniony podobnie wyglądającymi ludźmi. Korek na tej samej ulicy i w tym samym miejscu. W pracy wykonujesz polecenia szefa, którego nigdy nie widzisz, a gdy o niego zapytasz, koledzy z pracy mówią o poleceniu z centrali. Wychodzisz z pracy, gdy odpowiedni mechanizm otworzy Ci klatkę. W domu połykasz pigułkę zwaną jedzeniem z mikrofali. Siadasz przed telewizorem, wgrywając do swojego umysłu program pt. jak mam myśleć, kupować czy głosować.

Czy jeżeli tak spojrzysz na swojej życie, to dostrzeżesz, że w tym programie nie ma miejsca na fundamentalne prawo żywego człowieka - Prawo Osiągania Sukcesu i Samorealizacji?
 Popracuj nad programami wgranymi w Twoją maszynę

Najważniejsze w tej idei jest to, że jeżeli spojrzysz na siebie jak na maszynę, to być może zmotywuje Cię to do pracy nad udoskonaleniem siebie.

W wielu przypadkach nie podejmujemy pracy nad sobą, gdyż uważamy, że takie sfery życia jak nasze słabości, nałogi, lęki itd. nie są w zasięgu naszego wpływu. Ba, ile razy słyszysz w swoich myślach blokujące stwierdzenie bo taki już jestem.

Czy możemy się stuningować?

Czyż nie byłoby fantastycznie nabrać umiejętności zmienienia siebie? Gdy zrozumiesz, że Ty, jako człowiek, masz cechy maszyny, pojmiesz także, że możesz tuningować, naprawiać i konserwować siebie. Dzięki spojrzeniu, jakie prawdopodobnie wykształci w ten artykuł, zrozumiesz, że każdy człowiek aby się rozwijać, potrzebuje stałego "konserwowania" siebie. Uwierzysz, że masz wpływ na te części siebie, które szwankują i powodują poważne awarie w Twoim życiu. Spojrzysz na Siebie jak na maszynę, którą można stale doskonalić.

wtorek, 15 stycznia 2013

Wpływ emocji na zdrowie

Tomek wyszedł z pokoju. Drzwi trzasnęły. Przeciąg? Powiedzmy. – Jak mogła nie zauważyć, że pracuję po kilkanaście godzin na dobę! Przychodzę z pracy, jem i wychodzę do następnej, jak jakiś cholerny robot z Gwiezdnych Wojen. Ciągle mało! – krzyczał w myślach.
Agnieszka została sama z negatywnymi emocjami. Sobotnie popołudnie tak miło i spokojnie się zapowiadało. Teraz nagle przyspieszyło. Galopujące emocje dźwięczały w uszach. Usiadła, zakryła dłońmi twarz. Robi to, co może, żeby stworzyć dom. Taki jak u rodziców Tomka, bo swojego nie miała. I teraz jeszcze ta choroba.
Dlaczego badania pokazują, że ponad 70% dolegliwości zdrowotnych ma swoje źródło w stresie? Jaka dieta jest odpowiednia?
Dostęp do wiedzy medycznej, tej specjalistycznej, pozostaje w rękach lekarzy. Oczywiście możliwości są, zwłaszcza w Internecie, gdzie mnogość publikacji przekracza wielokrotnie zdolności przyjmowania wiedzy. Jednak sam moment diagnozy i sposoby leczenia pozostają w rękach specjalistów.
Chcemy być wyleczeni, czy mieć zdrowe życie? Jaki jest wpływ emocji na zdrowie?
Ponad 5000 lat temu w biegunowo odległych krajach do zachodu ludzie zaczęli traktować organizm człowieka, jak system energetyczny.
Kiedy energia krąży w naszym ciele jesteśmy zdrowi. Kiedy przepływ energii je zachwiany, chorujemy. Pomocne w diagnozach i leczeniu są diagramy. Dzięki nim, możemy zobaczyć, jakie są rodzaje i punkty dostępu do energii dla każdego z Nas. Wiedza jest nie tylko dla specjalistów. Oczywiście wskazana jest konsultacja, a przeprowadzenie właściwych zabiegów pod okiem doświadczonych, lekarzy. Jak pokazuje doświadczenie, co raz częściej z dyplomami uczelni zachodnich. Za tą enigmatyczną nazwą kryje się teoria o ciągłych przepływach energii w ciele człowieka. Co istotne, skuteczność tego spojrzenia została wielokrotnie już potwierdzona, a dokumentacja liczona w milionach przykładów i dowodów jest dostępna na wyciągnięcie ręki.